Komentarze: 0
Krwawy medalion Haldrenu - cz.5
Nikt do końca nie był pewny, co zrobiła Odea,
ale od czasu, gdy dołączyła do drużyny, nie było w niej ani jednej
kłótni. Co prawda Artos i Sorak Dahil w dalszym ciągu nie rozmawiali ze
sobą, ale przynajmniej Sabatoshi i Randam nie awanturowali się. Ten
drugi miał znacznie lepsze zajęcie, dotrzymywał towarzystwa kapłance.
Kraj Bastaru już dawno został w tyle. Nie było zatem obawy o atak ze
strony jakieś bandy rzezimieszków. Każda jedna była prawnie ścigana.
Poza tym zawsze w odwodzie była Sorak Dahil. Teraz nikt nie wątpił, że
jest w stanie sama poradzić sobie z każdym oddziałem.
Drużyna przebyła już połowę drogi do zamku Lothyor. Od opuszczenia gór,
droga nie była już taka trudna. Szeroki trakt był utrzymany, mijane
wioski i karczmy zawsze były otwarte dla gości. Nawet czekająca ich
przeprawa przez puszczę nie powinna nastręczać żadnych trudności.
Teraz drużyna podróżowała między niewysokimi pagórkami, wijącym się
główny traktem prowadzącym do najbliższej osady, by kupieckie wozy nie
miały zbyt stromych podjazdów. Ale od niego odchodziły liczne odnogi
prowadzące do ustronniejszych miejsc.
Wyjechawszy zza kolejnego pagórka oczom najemników ukazała się
niewielka grupka młodych mężczyzn ubranych jedynie w skórzane spodnie i
bawełniane koszule zielonego koloru. Siedzieli na trawie i obserwowali
pojedynek dwóch ich towarzyszy. Drewniane miecze i straszy mężczyzna,
co chwila wykrzykujący uwagi, wskazywały, że był to trening.
- Spójrzcie na nich - Randam roześmiał się. - Małe żołnierzyki.
- Nie masz szacunku dla munduru? - porucznik Gualter oburzył się.
- Najpierw niech wezmą udział w wojnie, wtedy nazwę ich żołnierzami.
- Randam ma uraz do każdego rodzaju munduru - wyjaśnił Artos z lekką drwiną w głosie.
- Zaraz im pokażę, jak walczą prawdziwi mężczyźni - Randam chciał pognać na grupę, ale Artos zdołał chwycić jego konia.
- Nie potrzebujemy awantur - najemnik strofował towarzysza.
- Straszny z ciebie ponurak - burknął Randam.
- Może tym tutaj dałbyś nauczkę, ale w ciągu pół godziny ich mistrzowie
daliby ją wam - oznajmiła Odea. - W pobliżu znajduje się akademia.
Wystarczy, aby jeden z nich tam dotarł, a nie ujechalibyście daleko.
Spokojne słowa kapłanki zadziałały jak cięta riposta. Randam nie
odezwał się już ani słowem. Z kolei młodzieńcy zebrali się, dosiedli
koni i wjechali w galopie po zboczu. Sorak Dahil odprowadziła ich
wzrokiem. I jeszcze długo patrzyła na wzgórze, za którym znikli. A za
następnym pagórkiem odłączyła się od drużyny.
- A ty dokąd? - zawołał Artos.
- Muszę coś załatwić.
Najemnik miał właśnie ostro odpowiedzieć, ale ugryzł się w język w ostatniej chwili. W zamian powiedział:
- Zatrzymamy się w karczmie.
Gdyby w tym momencie zadziałała magia, Sorak Dahil na pewno by to
wyczuła. Lecz nie wyczuła. Artos naprawdę powiedział to, co myślał.
Tylko kiwnęła mu potwierdzająco i pogoniła konia.
Odnalezienie śladów adeptów nie było trudnym zadaniem, gdyż ich nie
ukrywali. Po nich to Sorak Dahil dotarła do akademii kształtującej
przyszłych żołnierzy różnych narodowości, choć nie ras. Wstęp do niej
mieli tylko ludzie, bez względu na płeć i pochodzenie. Twarde życie dla
wielu było jedyną drogą do lepszego bytu lub utemperowania charakteru.
Potężna brama w grubym murze była szeroko otwarta, co chwila jacyś
uczniowie wjeżdżali bądź wyjeżdżali. Cały kompleks zbudowany był z
ciosanego kamienia, tworząc warownię na czas wojny. Front głównego
budynku był surowy i chłodny. W nim to na piętrach mieszkali mistrzowie
akademii. Dalej znajdowały się mniej wytworne budynki, które
zamieszkiwali kadeci, liczne sale ćwiczeniowe i wykładowe, stajnie i
magazyny.
Jak tylko Sorak Dahil znalazła się na dziedzińcu, przy jej koniu
pojawił się chłopiec, zapewne nowy uczeń. Miał już chwycić za uzdę, ale
cofnął rękę zobaczywszy kły.
- Zajmij się wierzchowcem naszego gościa - polecił młodzieniec w długim, wytwornym płaszczu ze szczytu schodów.
Chłopak niepewnie chwycił za uzdę przytrzymując Falckena, by Sorak
Dahil mogła zsiąść. Wziąwszy zawinięty miecz, podeszła do młodzieńca.
- Witaj, pani. Co sprowadza cię w mury naszej akademii?
- Chcę się widzieć z mistrzem - oznajmiła dziewczyna.
- Którym mistrzem? - młodzieniec zapytał niepewnie.
- Najlepiej z mistrzem miecza - odparła Dahil. Tak naprawdę nie miała
pojęcia, według jakich kryteriów należy tytułować mistrzów.
Młodzieniec skłonił się i wprowadził gościa do hallu. Albo raczej
zbrojowni, wzdłuż ścian ustawione były stojaki z różnego rodzaju
bronią. Większość z nich Sorak Dahil znała z nazwy i była w stanie je
rozpoznać. Ale dostrzegła również nieznane jej egzemplarze.
- Rzadko widzi się takie zainteresowanie bronią w oczach kobiety - w sali rozbrzmiał potężny głos mężczyzny.
Sorak Dahil odwróciła się twarzą do mówcy. Mężczyzna w średnim wieku nie zdołał ukryć zaskoczenia z wieku gościa.
- Wszystkiego mogłem się spodziewać, ale nie tak młodej osoby. Jestem mistrz Sordwill. Czym mogę ci służyć?
- Macie tu wiele wspaniałej broni - przyznała Sorak Dahil wodząc
palcami po cienkiej klindze katany. - To jest dobre miejsce.
- Na co, jeśli można zapytać?
Sorak Dahil rozwinęła płótno, odsłaniając miecz w zdobionej pochwie.
- Wspaniała robota. Czy mogę?
Dziewczyna kiwnęła głową na zgodę. Mężczyzna wziął miecz w obie ręce.
Najpierw chwilę go ważył, po czym ujął rękojeść i wysunął ostrze.
- Yuerdska stal - zauważył zaskoczony. - Skąd ten miecz znalazł się w twoich rękach?
- Odebrałam go pewnemu rozbójnikowi w Bastaru. Nie miał dość umiejętności, by się nim posługiwać.
- Nikt dobrowolnie nie oddał jeszcze ostrza yuerda. Ani też tak łatwo nie dał się pokonać.
- Chyba że trafił na kogoś lepszego od siebie.
- Który również posiada ostrze ze stali yuerda.
- Tutaj jest więcej ostrzy yuerda.
- To prawda. Czujesz je?
- Tak - Sorak Dahil przytaknęła.
- Twój miecz jest czymś więcej niż tylko ostrzem yuerda. Jest częścią ciebie.
- Tak - potwierdziła. Jak dziś pamięta ból i zimną stal wbijającą się w
jej ciało. Wortein odszukał tych bandytów i zabił, a miecz ich
przywódcy zabrał. Wciąż była na nim krew Sorak Dahil. Przetopił ostrze
i zrobił broń dla niej. - Ten miecz nie powinien ponownie trafić w
nieodpowiednie ręce.
- Widzę, że posiadasz szacunek dla broni. Rzadko spotyka się to nawet u
zawodowych żołnierzy. Tylko czy życie szanujesz równie mocno, co
ostrze.
- Zabijam tylko tych, którzy zasługują na śmierć. Nigdy nie podniosłam miecza na kogoś, kto tego nie zrobił względem mnie.
- Czym się zajmujesz?
- Jestem najemnikiem.
- Życie najemnika nie jest łatwe. Sprzedaje swój miecz, nie zawsze może decydować o tym, kogo zabić.
- Dobry najemnik ma prawo wyboru.
- Sławny owszem. Ale ty nie masz jeszcze imienia.
- Nie znam innego życia. Potrafię tylko walczyć. Może gdybym trafiła do takiego miejsca, jak to...
- Każdy ma prawo wyboru.
- Ja go nie miałam. Pójdę już, moi towarzysze czekają na mnie.
Sorak Dahil odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia. Nim zrobiła
trzy kroki usłyszała za sobą charakterystyczny świst ostrza
zbliżającego w jej stronę. Gwałtownie odwróciła się.
- Masz instynkt i jesteś szybka - rzekł mistrz napierając na
zablokowany przez Sorak Dahil miecz. - Ale czy masz dość umiejętności,
by dzierżyć to ostrze?
- Nie zmuszaj mnie do walki - Sorak Dahil skutecznie broniła się przed naciskiem.
- Żądam tego - mistrz odepchnął dziewczynę i wziął zamach.